Tak to powinno wyglądać…
Kiedy krew trafi już do każdego naczynia włosowatego Twojego ciała, a hemoglobina odda swój cenny, tlenowy ładunek – zabawa dobiega końca. To, co najważniejsze, czyli nakarmienie wiecznie nienażartych komórek tlenem, właśnie się wydarzyło. Można się rozejść, nie ma tu już nic do roboty. Didżej puszcza smętną, powolną muzykę na wyjście i grzecznie acz stanowczo kieruje imprezowiczów w stronę domu, czyli do prawej strony serca. Odtlenowana krew płynie sobie niemrawo, zamroczona burzliwymi wydarzeniami. Z prawej komory serca trafia do płuc szeroką autostradą, jaką jest pień płucny. W płucach pozbywa się toksycznego dwutlenku węgla, który uleci we wszechświat wraz z Twoim wydechem. A życiodajny wdech na nowo nasączy krew powietrzem. Utlenowana, pełna energii i entuzjazmu krew trafi do lewego przedsionka. Następne do lewej komory, by przez aortę rozpierzchnąć się na powrót do wszystkich komórek ciała. Krew znowu jest w imprezowym ciągu – żywiołowa, entuzjastyczna, upojona tlenem i dobrą zabawą.
…ale czasami wygląda to tak
Kiedy w sercu wydarzy się coś bardzo niedobrego. Nabuzowana, zelektryzowana krew utlenowana przemiesza się z ospałą, zmęczoną krwią odtlenowaną. Kiedy na imprezę pójdą ci, którzy mieli odpocząć, zmęczeni po ciężkim dyżurze. A na spoczynek pójdą zapaleni szaleńcy, których zadaniem było dostarczyć dobry towar pod odpowiednie drzwi.
Wtedy organizm nie otrzymuje wystarczająco dużo tlenu i zaczyna się dusić. Charakterystycznym objawem takiego stanu jest sinica, kiedy skóra robi się niebieska.
Błękitna Eileen
W 1944 roku Eileen Saxon miała 15 miesięcy. Leżała w szpitalu w Baltimore i jej problem manifestował się właśnie poprzez kolor jej skóry. Była jednym z “błękitnych dzieci”. Drobnym, słabym i bardzo ciężko chorym. Eileen urodziła się z wrodzoną wadą serca – tetralogią Fallota. W 1944 roku nie miała absolutnie żadnych szans na długie i szczęśliwe życie.
Śmiertelny defekt serca
Tetralogia Fallota to zespół czterech defektów serca (i skoro nie ma nic wspólnego z dziełami Szekspira, zupełnie nie rozumiem dlaczego nazywa się ją tetralogią, a nie tetradą). Ubytek przegrody międzykomorowej – właśnie to powoduje mieszanie się krwi utlenowanej z odtlenowaną. Wszystkim mylą się kierunki, nikt nie trafia na miejsce swojego przeznaczenia. Całe ciało słabnie z powodu zbyt małej ilości tlenu dostarczanego komórkom.
Druga nieprawidłowość to bardzo dotkliwie zwężony pień płucny (stenoza płucna). To sprawia, że odtlenowana krew nie ma jak przepłynąć do płuc po życiodajny tlen. Jednak skurcz serca zmusza ją do tego, by się przemieścić. A skoro do pnia płucnego jest korek, to używa jedynego możliwego ujścia, czyli wspomnianej już przeze mnie dziury w przegrodzie międzykomorowej. To tylko pogłębia problem mieszania się ze sobą dwóch różnych rodzajów krwi.
Przez to, że serce musi pracować na bardzo wysokich obrotach, by przepchnąć odtlenowaną krew przez zwężony pień płucny, ściana jego prawej komory ulega przerostowi na skutek nadmiernej pracy i nieustannych przeciążeń. Ostatnim, okrutnym punktem w tym bezwzględnym spisie śmiertelnych defektów, jest przemieszczenie się aorty na prawo, nad przegrodę międzykomorową. Tak położona aorta zbiera krew z obydwu komór. Wysyła w zastygły w oczekiwaniu na świeżą dostawę tlenu organizm hemoglobinę zupełnie nie nadającą się do tego zadania.
Niezwykle ważne spotkanie
Alfred Blalock spotkał się z malutką Eileen w listopadzie 1944 roku w Szpitalu Johna Hopkinsa w Baltimore, gdzie był naczelnym chirurgiem. Niebieskie zabarwienie jej skóry było objawem sinicy. Dziewczynka była utrzymywana przy życiu przez namiot tlenowy i nie miała absolutnie żadnych szans, by wygrać z chorobą. Być może właśnie dlatego to właśnie ona została pierwszą pacjentką, na której Blaloch postanowił przeprowadzić pewien bardzo nowatorski zabieg.
29 listopada Eileen została przewieziona na salę operacyjną. Blalock zrobił pierwsze nacięcie po lewej stronie klatki piersiowej, od mostka po pachę. Z jej małych tętnic popłynęła krew, nie był to jednak tryskający, jasnoczerwony płyn, do którego prowadzący operację lekarze byli przyzwyczajeni. Krew dziewczynki była gęsta i granatowoczarna. „Fioletowa melasa”, jak nazwał ją uczestniczący w zabiegu rezydent. Blalock był jednak skupiony i zdeterminowany, dlatego – pomimo bardzo ciężkiego stanu zdrowia dziewczynki – operacji nie przerwano. Po odsłonięciu serca i jego głównych naczyń krwionośnych, chirurg przystąpił do wykonania szatańsko sprytnego zabiegu.
Wiedział, że choroba dziewczynki jest zbyt skomplikowana, by ówczesna chirurgia była w stanie sobie z nią poradzić, zastosował więc inne rozwiązanie. Nie skupiał się na tym, żeby uleczyć, bo według jego przekonań, uleczyć się nie dało. Skupił się więc na tym, by pomóc. Połączył tętnicę podobojczykową dziewczynki z jej tętnicą płucną, a przez tak utworzony skrót część krwi wracała z powrotem do płuc, by móc się tam dotlenić.
Bardzo wymagający zabieg
Jednym z najtrudniejszych etapów operacji było rozpoznanie właściwych naczyń krwionośnych. Dziewczynka była niesamowicie drobnej budowy, przez co odnalezienie odpowiednich struktur było bardzo wymagającym zadaniem. Po zidentyfikowaniu prawej tętnicy płucnej i prawej tętnicy podobojczykowej, Blalock przeszedł do kolejnego etapu. Przeciął skalpelem tętnicę podobojczykową i zrobił małe nacięcie w ściance tętnicy płucnej. Czekała go jeszcze najtrudniejsza faza operacji, czyli zespolenie. Za pomocą cieniutkiej igły z jedwabną nicią przymocował tętnicę podobojczykową do tętnicy płucnej, co – ze względu na rozmiary ich właścicielki – wymagało niewyobrażalnej precyzji, opanowania i pewnej ręki. Nigdy jeszcze nie próbowano wykonać podobnego zabiegu na tak miniaturowych naczyniach krwionośnych. Igła i kleszcze, którymi posługiwał się chirurg, były przeznaczone do zabiegów na dorosłych pacjentach.
Ta przełomowa operacja trwała półtorej godziny i dziewczynka ją przeżyła, a dwa miesiące po operacji została wypisana do domu. Ten ryzykowny i brawurowy zabieg okazał się sukcesem i wyznaczył początek nowoczesnej kardiochirurgii. Został nazwany Zespoleniem Blalock-Taussig i był wykonywany jeszcze wielokrotnie, poprawiając jakość życia chorych cierpiących na tetralogię Fallota.
Eileen niestety zmarła kilka miesięcy po zabiegu – dopiero po pewnym czasie ustalono, że tak małe dzieci jak ona nie odnoszą długotrwałych korzyści z zabiegu.
Sercowe postępy
Teraz Operacja Blalock-Taussig praktycznie nie jest już wykonywana. Nie dlatego, że jest nieskuteczna! Dlatego, że z biegiem lat opracowano dużo bezpieczniejsze metody naprawy wadliwych, dziecięcych serc. Tetralogia Fallota nie jest już chorobą śmiertelną. Jest operowalna, a 30-letnia przeżywalność po zabiegu sięga 90%.
Ale to wszystko, czego dokonano później, zapoczątkował właśnie Blalock. Poprzez swój upór, silną wiarę w sukces i niewyobrażalne opanowanie na sali operacyjnej. I chociaż teraz te drzwi są szeroko otwarte i operacje na malutkich serduszkach nie są już ani niezwykłe, ani niespotykane, to właśnie on je uchylił. Nacisnął klamkę, naparł z całej siły i pchnął, przesuwając tym samym granice tego, co w kardiochirurgii definiowano jako niemożliwe do przeprowadzenia.