Wiesz, wydaje mi się to dziwne. Opowiadam Ci o jądrach nadskrzyżowaniowych, śledzionie albo o robieniu kupy i nie mam z tym najmniejszego problemu. Zawsze mam garść pomysłów, anegdot (ewentualnie rymów). Ale kiedy chcę napisać Ci coś o sobie, mój umysł spowija mgła, wszystkie szlabany opadają i przed oczami wyświetla się komunikat “przykro nam, na dziś limit liter został wyczerpany”. A chciałam bardzo Ci o czymś opowiedzieć, bo kilka dni temu miałam bardzo okrągłe urodziny i poczułam, że to dobry moment, żeby coś podsumować i kilka rzeczy przemeblować w swojej własnej głowie.
Dziwne dziwnego początki
Kiedy miałam 15 lat, znalazłam w piwnicy starą lampkę naftową. Była w fatalnym stanie, miała stłuczone lusterko, była całkiem zardzewiała. Wyciągnęłam ją z odległej półki, przytroczoną puszką po farbie, niepotrzebnymi kafelkami i starym słoikiem po ogórkach. Kiedy zapalczywie próbowałam oskrobać ją z warstwy rdzy, wpadł mi do głowy pomysł: “o, to jest to! Kiedy dorosnę, będę konserwatorem zabytków!” (a teraz kiedy mój czterolatek zapytany o to, kim chce zostać w przyszłości odpowiada “paleontologiem” to myślę sobie, że zamiłowanie do dziwnych zawodów jest chyba u nas rodzinne). Okazało się, że droga do spełnienia marzenia jest naprawdę długa i prowadzi przez coś, czego nigdy przenigdy nawet w najbardziej utajonych, nieświadomych snach nie brałam pod uwagę. Żeby zostać konserwatorem, trzeba studiować na Akademii Sztuk Pięknych. A to znaczy, że trzeba umieć rysować.
Trzeba umieć rysować. I malować. I pewnie jeszcze rzeźbić i w ogóle posiadać taki zestaw talentów, o jaki w życiu bym się nie podejrzewała.
Zaczęłam jeździć na zajęcia z malarstwa, zaczęłam chodzić na zajęcia z rysunku. Robiłam szkice, oglądałam albumy, zbierałam inspiracje, zainteresowałam się historią sztuki.
Kiedy ja tego w ogóle nie umiem!
Ale w rysowaniu byłam naprawdę bardzo kiepska. Nie szło mi to, nie potrafiłam tego robić i ciągle paraliżował mnie lęk, który tylko pogłębiał sprawę. Byłam w tym kiepska i bardzo się bałam, że jestem w tym kiepska, więc byłam w tym kiepska jeszcze bardziej, jeszcze bardziej się bojąc.
Nie byłam w tym dobra, to prawda. Ale nie potrafiłam się zgodzić na to, że tego nie potrafię. Owszem, lęk mnie przytłaczał, ale ani razu nie powstrzymało mnie to przed stanięciem przed sztalugą, wyciągnięciem ołówków i – po koślawemu – rysowaniem modelek, jabłek, suszonych kwiatów i dzbanuszków owiniętych w materiały o irytujących strukturach.
Ostatecznie nie dostałam się na studia z konserwacji zabytków (też mi zaskoczenie!). Ale wiesz co?
Nie zgodziłam się na to. Dalej rysowałam i dalej malowałam, chociaż to drugie znacznie rzadziej (w pewnym momencie miałam współlokatorkę, która tak nienawidziła zapachu farb i terpentyny, że musiałam z tym na jakiś czas definitywnie skończyć).
Studiowałam polonistykę, wyjechałam na Sorbonę. Niesatysfakcjonujące studia w obcym kraju nie dawały mi żadnej radości – przygnębiały i hamowały rozwój.
I znowu się nie zgodziłam. Wróciłam z Paryża do Polski – tym razem podjęłam decyzję, że spróbuję dostać się na malarstwo, a nie na konserwację zabytków. Zostałam przyjęta, zaczęłam studiować drugi kierunek. Czy byłam w tym rysowaniu lepsza? Niespecjalnie. Wtedy kochałam malarstwo, ale rysunek wciąż wywoływał u mnie palpitacje. Bałam się go, nie potrafiłam robić tego dobrze i uważałam, że jestem pozbawionym talentu, polotu i wyobraźni oszustem, który jest na studiach z przypadku.
I wtedy nastąpił przełom…
Ale na to też się nie zgodziłam. Zaczęłam szukać swojego języka: rodzaju rysunku, który przyniósłby mi satysfakcję i radość, w którym mogłabym się sprawdzić. Bo na pewno nie było to stanie przy sztaludze i strzelanie rysunków modelek na wielkich kawałach papieru. Przeszłam na mniejsze formaty, na inne techniki. Tusze, kredki, kalki, mazanie, rozbryzgiwanie, drapanie. Testowałam wiele rzeczy i któregoś popołudnia postanowiłam przetestować jeszcze jedną. Otworzyłam stary atlas anatomii człowieka, który kurzył się gdzieś na mojej półce.
Zaczęła się era żeber, kręgosłupów, koślawych czaszek, nieforemnych kości. Byłam coraz bardziej ciekawa i coraz bardziej zafascynowana. Kiedy skończyłam studia, chciałam zostać projektantem graficznym – siłą rzeczy podręcznik do anatomii poszedłby wtedy w kąt.
Ale na to także się nie zgodziłam. Podręcznik został, z biegiem czasu dochodziły do niego kolejne. Atlasy, opracowania, fotografie, skrypty. Spotkania z chirurgami, specjalistami, szukanie własnego stylu, pogłębianie zainteresowań. Poczułam, że na jakiejś płaszczyźnie mojego życia – jestem wreszcie w domu.
Po drodze jeszcze wiele razy nie zgadzałam się na bardzo wiele rzeczy. Na toksyczne relacje. Ostrożność. Pozornie wymarzoną pracę jako projektant graficzny w przygnębiających warunkach za bardzo kiepskie wynagrodzenie. Chłopca-mizogina, dla którego jako kobieta byłam tylko troszeczkę gorszym gatunkiem człowieka. Świat, w którym mam syna, ale nie mam żadnej pracy. Na mieszkanie w bloku w wielkim mieście.
Urodzinowa Mądrość Życiowa Wprost z Pawelcowa
Nie zgadzałam się i nadal się nie zgadzam. Nie chcę, buntuję się, tupię nóżką i próbuję wyrzeźbić wokół mnie rzeczywistość, która przyniesie mi radość.
I wiesz co, ze wszystkich życiowych mądrości, upadków, złamań, traum, rozczarowań i bezsennych nocy, to jest moja największa nauka i z okazji moich urodzin, właśnie tego Ci życzę.
Buntuj się. Krzycz. Poszerzaj ramy. Nie zgadzaj się na to, co Cię krzywdzi, łamie, rozczarowuje.